Mniej więcej rok temu portal Pracuj.pl opublikował wyniki badania, w którym udział wzięło blisko 18 tysięcy kobiet. Mogliśmy się dowiedzieć, że 83% badanych popiera wykorzystanie żeńskich nazw stanowisk, a 78% uważa, że feminatywy powinny występować w ogłoszeniach o pracy tak samo często, jak maskulatywy.
78%.
Słownie: siedemdziesiąt osiem procent.
To o 25% więcej od najwyższego wyniku uzyskanego w historii polskich wyborów prezydenckich i prawie o 35% więcej niż w ostatnich wyborach parlamentarnych uzyskała partia rządząca. Ba, to przewaga nieznacznie większa nawet od tej, którą w referendum wypracowali zwolennicy wejścia do Unii Europejskiej (77,45%).
Musimy oczywiście pamiętać o tym, że mowa jedynie o wynikach badania przeprowadzonego wśród kobiet.
Mężczyźni w przytoczonym badaniu brali udział zdecydowanie mniej chętnie. Jednakowoż aż 64% z 1516 badanych uznało, że żeńskie nazwy stanowisk powinny być używane na równi z męskimi.
Badanie poszło w Polskę.
No i co?
I feminatogeddon, wiadomo.
Festiwal argumentów wracających jak bumerang. Że „niepoważnie brzmi”, że „nowa moda” lub stosowana z nią zamiennie „nowomowa” (choć wiemy przecież, że nowomowa to nie nowopowstałe słowa, lecz „język władzy i kontrolowanych przez nią środków przekazu w państwach totalitarnych, służący do manipulowania ludźmi i nastrojami społecznymi[1]”), że „pilotka to huehuehue taka czapka jest”, że „wymysły feministek”, i w ogóle powikłań można od tych feminatywów dostać. A tak w ogóle to jest spisek! Najpewniej feminatywów w ogóle nie ma, bo ich nie widać i zostały wymyślone.
Nie będę obszernie rozpisywał się na temat tych „argumentów”, bo powiedziano już na ich temat wszystko, skonfrontowano je z rzeczywistością i tej konfrontacji owe argumenty przetrwać nie mogły z prostej przyczyny. Otóż poglądy nie mają wagi równej faktom. Odpowiem możliwie najkrócej, gdyż wszystkie te informacje są powszechnie dostępne i stosunkowo łatwo znaleźć je w przestrzeni internetowej: feminatywy nie są wymysłem feministek, a reakcją języka na uzasadnioną potrzebę społeczną, która pojawiła się, gdy kobiety wywalczyły sobie dostęp do edukacji i obecności na rynku pracy tam, gdzie wcześniej obecni byli tylko mężczyźni. Co za tym idzie – nie są niczym nowym – obecne były w polszczyźnie jeszcze przed I Wojną Światową, ostatecznie wyrugowane z języka zostały dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych w wyniku odgórnej interwencji władz komunistycznych. I tak, faktycznie istnieje rodzaj czapki, który nazywamy pilotką, co absolutnie nie przeszkadza paniom, które sterują samolotami w byciu pilotkami. Tak samo jak istnienie pilotów do przełączania kanałów nie przeszkadza w niczym pilotom, którzy zasiadają za sterami samolotów.
I tak, panowie piloci mogą nosić pilotki, panie pilotki zaś mogą do zmieniania kanałów używać pilotów. W niczym nam to nie przeszkadza. Słowa umieszczamy w określonym kontekście, a ten zwykle sprawia, że rozumiemy, o co chodzi. Dzięki temu średniowiecznych warowni zwanych powszechnie zamkami nikt nie myli z mechanizmami, które służą do zamykania drzwi.
Wiedza na temat feminatywów jest coraz powszechniejsza. I bardzo dobrze.
Aczkolwiek oczywiście wiedza sobie, a działanie sobie. Idąc do doktorki najprawdopodobniej większość z nas dalej zwraca się do niej per „pani doktor”, choć to forma równie zgrabna jak „pan niania” (gdzie po prostu nie zgadza nam się rodzaj).
Z kolei każda „gościni” użyta w nagłówku artykułu/podcastu/newsa/czegokolwiek nadal nie tyle stwarza zagrożenie lawinowe, co wręcz daje gwarancję tego, że lawina argumentów o „współczesnych wymysłach” (choć „gościnię” znajdziemy nawet w Słowniku języka polskiego 1900–1927 pod redakcją Karłowicza, Kryńskiego i Niedźwiedzkiego, o literaturze przedwojennej nie wspominając) i „psuciu języka” zaleje sekcję komentarzy, ale…
No właśnie, ALE.
Ale gościnie ponownie pojawiają się dziś w przestrzeni publicznej dość regularnie, co jeszcze kilkanaście lat temu było przecież nie do pomyślenia. A pojawiają się nie dlatego, że ktoś zrzucił nam je z nieba niczym ziemniaczane stonki i nie dlatego, że zostaliśmy schwytani w rzekome kleszcze tzw. „poprawności politycznej” (która jest pustym semantycznie słowem-wytrychem. Nie znaczy nic i znaczyć może absolutnie wszystko, jeżeli tylko chcemy upolitycznić dyskusję). Pojawiają się, ponieważ język wraca na naturalne mu tory, z których sztucznie wyprowadzono go kilkadziesiąt lat temu. Ponieważ „gość powiedziała” jest z punktu widzenia logiki języka formą równie sensowną co „przedszkolanka powiedział”.
Ale dziś coraz mniej osób traktuje poważnie argument o tym, że pewnych form nie da się wymówić. Zamawiający książkę Architektki Agaty Twardoch nie mają większego problemu z wymówieniem tytułu. Z pewnością nie większy, niż mieszkańcy Skarżyska-Kamiennej, Gdańska Wrzeszcza czy Szczebrzeszyna, odpowiadający na pytanie o to, skąd są.
Ale w ofertach pracy coraz częściej trafić możemy na formy walczące z asymetrią językową i wskazujące, że poszukiwania pracowników – no właśnie – nie są poszukiwaniami pracowników, lecz pracowników i pracowniczek.
Jeszcze dekadę temu w stanowisku Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk mogliśmy przeczytać, że „formy żeńskie nazw zawodów i tytułów są systemowo dopuszczalne. Jeżeli przy większości nazw zawodów i tytułów nie są one dotąd powszechnie używane, to dlatego, że budzą negatywne reakcje większości osób mówiących po polsku. To, oczywiście, można zmienić, jeśli przekona się społeczeństwo, że formy żeńskie wspomnianych nazw są potrzebne, a ich używanie będzie świadczyć o równouprawnieniu kobiet w zakresie wykonywania zawodów i piastowania funkcji.
Językowi nie da się jednak niczego narzucić, przyjęcie żadnej regulacji prawnej w tym zakresie nie spowoduje, że Polki i Polacy zaczną masowo używać form inżyniera bądź inżynierka, docentka bądź docenta, ministra bądź ministerka, maszynistka pociągu, sekretarza stanu czy jakichkolwiek innych tego rodzaju”.[2]
Ale by język wrócił na naturalne mu tory, nie potrzebowaliśmy żadnych regulacji prawnych, niczego nie musieli narzucać nam językoznawcy. Oddolna potrzeba społeczna sprawiła, że trzy lata temu nawet RJP musiała zweryfikować swoje stanowisko:
„Dążenie do symetrii systemu rodzajowego ma podstawy społeczne; językoznawcy mogą je wyłącznie komentować (…)
Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład przemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach”.[3]
Wreszcie: ale świadomość zaznaczonych w stanowisku RJP podstaw społecznych w ostatnich latach niezwykle wzrosła. Coraz więcej osób dostrzega, że feminatywy nie są byle kaprysem i że sięganie po żeńskie formy rodzajowe wynika nie tylko z dbałości o język ojczysty, o jego tradycję i logikę. Wynika również z tego, że coraz więcej osób rozumie, iż język równocześnie oddaje i kształtuje otaczającą nas rzeczywistość. Coraz więcej osób dostrzega, że gramatyczna generyczność rodzaju męskiego również nie jest dziełem przypadku. I że ona akurat nie całkiem oddaje rzeczywistość, która nas otacza, choć niewątpliwie ją kształtuje (w niekoniecznie symetryczny sposób).
Mówi się, że spójnik „ale” anuluje wszystko, co zostało powiedziane/napisane przed nim. „Nie jestem uprzedzony, ALE…” i wychodzi na to, że jednak osoba mówiąca uprzedzona jest.
Podobnie jest z powyższymi „ale”. Za sobą mamy już przecież historyczne automobilistki i powstanki, za sobą mamy późniejszą nieobecność kobiet w języku zawodowym i za sobą mamy powoli wybudzającą się z letargu świadomość językową, która doprowadziła do powrotu naturalnych dla naszego systemu językowego feminatywów. Wszystko to leży przed „ale”. Przekroczyliśmy już feminatywny rubikon.
Alea iacta est. Polacy (i Polki) nie gęsi, a rodzaj w języku nie pies.
Autorem wpisu gościnnego jest Maciej Makselon – redaktor prowadzący i nauczyciel akademicki, który na co dzień pisze o tym, jak lepiej pisać.
[1] Za Słownik Języka Polskiego PWN, https://sjp.pwn.pl/sjp/nowomowa;2491041.html (dostęp 04.07.2022)
[2] Stanowisko Rady Języka Polskiego w sprawie żeńskich form nazw zawodów i tytułów przyjęte XXXVII posiedzeniu plenarnym Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN 19 marca 2012 roku. https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1359:stanowisko-rady-jzyka-polskiego-w-sprawie-eskich-form-nazw-zawodow-i-tytuow [dostęp (06.07.2022)
[3] Stanowisko Rady Języka Polskiego w sprawie żeńskich form nazw zawodów i tytułów przyjęte na posiedzeniu plenarnym Rady 25 listopada 2019. https://rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1861:stanowisko-rjp-w-sprawie-zenskich-form-nazw-zawodow-i-tytulow [dostęp (06.07.2022)